W te noce skute mroźnym powietrzem miasto szeroko otwarło bramy wszelkich możliwych doświadczeń i wydeptałem długi szlak zostawiając w śniegu głębokie ślady moich zamyśleń i zapomnień. Tak szliśmy, spięci klamrą barwnego dialogu, niosąc na ramionach wspomnienie tamtych dni, to ono rozświetlało blaskiem morczne i chłodne TERAZ i zdawało się przez chwilę, że czas się cofnął. Kiedy - zanim wyruszyliśmy w drogę - wyciągałem z brudnego zlewu niedomyty kubek po kawie i stawiałem poobijany blaszany czajnik na gazowej kuchence, gdzie, jak zawsze, stała ta sama, a przecież inna, otłuszczona przepalona patelnia, na stole brudny nóż opierał się o strzęp suchego przedwczorajszego chleba, półka oferowała wybór najtańszych herbat i puszkę zwietrzałej kawy, w lodówce od kilku dni psuło się mleko i jełczały resztki masła, a pomarszczone oko przciętej na pół cytryny spoglądało na mnie tęsknie i z wyrzutem. Za niedomytym oknem otwierał się nieistotny widok, skrzywdzony brakiem czyjejkolwiek uwagi... nikt go nie zapamięta. Rzuciłem kośćmi do gry - wypadł poker z czwórek...
#42
>