W
te noce skute mroźnym powietrzem miasto szeroko otwarło bramy wszelkich
możliwych doświadczeń i wydeptałem długi szlak zostawiając w śniegu
głębokie ślady moich zamyśleń i zapomnień. Tak szliśmy, spięci
klamrą barwnego dialogu, niosąc na ramionach wspomnienie tamtych
dni, to ono rozświetlało blaskiem morczne i chłodne TERAZ i zdawało
się przez chwilę, że czas się cofnął. Kiedy - zanim wyruszyliśmy
w drogę - wyciągałem z brudnego zlewu niedomyty kubek po kawie i
stawiałem poobijany blaszany czajnik na gazowej kuchence, gdzie,
jak zawsze, stała ta sama, a przecież inna, otłuszczona przepalona
patelnia, na stole brudny nóż opierał się o strzęp suchego przedwczorajszego
chleba, półka oferowała wybór najtańszych herbat i puszkę zwietrzałej
kawy, w lodówce od kilku dni psuło się mleko i jełczały resztki
masła, a pomarszczone oko przciętej na pół cytryny spoglądało na
mnie tęsknie i z wyrzutem. Za niedomytym oknem otwierał się nieistotny
widok, skrzywdzony brakiem czyjejkolwiek uwagi... nikt go nie
zapamięta. Rzuciłem kośćmi do gry - wypadł poker z czwórek... |