Przyszłość
zamajaczyła przede mną jak odbicie zjawiające się nagle w rozświetlonej
słońcem szybie. Zobaczyłem ją w oczach CZŁOWIEKA. Skurczony w
sobie i napięty, niezdarnym krokiem na ugiętych kolanach, ciężko
unosząc stopy tuż nad ziemię i opuszczając je powoli i niepewnie,
posuwał się przed siebie omijany pogardliwym spojrzeniem przechodniów.
Jak głęboka była przepaść, nad którą zawieszona była lina, po której
szedł, resztkami sił trzymając się właściwej strony życia? Od ilu
już lat? Po co?! - zdawało się krzyczeć jego zmęczone i powykręcane
ciało, a jednak. Po drugiej stronie liny żółty kosz na śmieci
obiecywał może solidne śniadanie złożone z czyjejś niedojedzonej
kanapki i upojny smak nikotyny ze skrawka przydpnietego papierosa
- więc szedł. Pochwycił moje uważne spojrzenie... Na napiętej linie
spojrzeń zawisła szmata zrozumienia - obaj momentalnie odwróciliśmy
od niej wzrok z obrzydzeniem. Hermesie Bezdomny, twoja postać
przeszyta świetlistym promieniem niesie mi to pytanie jako ostrzeżenie.
Jeśli Człowiek jest liną rozpiętą pomiędzy zwierzęciem, a nadczłowiekiem...
to bliżej którego końca liny jestem? Bo było tak, jak zawsze,
jak często ostatnio, podążałem przed siebie - tramwajem, odliczając
ostatnie drobne na to i na tamto: solanka + ostatnia kawa + bilet
na autobus... a potem będzie już dobrze. AVE. Kiedy Cię
spotkam, co ci powiem, że byłaś światłem, moim Bogiem, że szmat
już drogi przemierzyłem i byłaś wszędzie tam, gdzie byłem... |