Zawieszony stopą na metalowym stopniu schodów w otwartych drzwiach rozpędzonego pociągu zdajesz sobie sprawę, że przestrzeń umykająca przed twoim wzrokiem, domaga się oswojenia, samego siebie lub jej, nieuwaga albo zbyt pewny krok przed siebie stają się tym samym- negacją wszystkich wymiarów, jakie do tej pory dane było ci poznać, to proste... Śnieg w pędzie dławiący wzrok i oddech, lodowe iskry przytomności... Powinienem milczeć jeszcze 20 lat... Tyle przecież zostało napisane... Cisza usprawiedliwiająca toczący się nieustannie potok słów szlifujący kamienie ich dusz i umysłów, żłobiący głęboką rynnę w twardym dnie istnienia, nieprzerwanie z niezachwianą pewnością, w głębokich przybrzeżnych zakolach osadzająca muł przywyczajenia, jak spłowiały ze starości podarty płaszcz - ciepły i wygodny... Czekając na świt, masz jeszcze przed sobą długie korytarze z galeriami drzwi kryjącymi zagadki i cienie... cóż, że One odchodzą - są jak wędrowne ptaki odlatujące do ciepłych krajów wraz z pojawieniem się pierwszych oznak chłodu... mroźny, nieprzyjazny życiu kraj twojego serca - jaskinia eremity nasycona ciszą i gestami zastygłymi w bursztynie zamyślenia... kto mógłby chcieć tu zamieszkać dłużej niż chwilę? To było wieki temu... strzęp czerwonej bawełnianej nici, zaczepiony o odgięty kawałek blachy, jak cienka struga krwi tryskająca z rany... więc może w dobrą stronę podążam?... Z jedną nogą uwięzioną w powietrzu, drugą pokonując geometryczne pola zakreślone przez słowa odciśnięte farbą drukarską na pożółkłych kartkach, przyzwalając okiem na obecność myśli wydartych czasowi, postaci, które odeszły, a jednak są - przeskakując strony, wciągnięty w nieustającą grę w klasy, której sednem i spełnieniem jest obecność... Błogosławieni cisi... - Prosze zamknąć drzwi! Chyba pan przesadził...
 
#3
>