Długą mglistą aleją świtu idąc przez park napotykasz barwne postacie, wskazujące ci drogę, kim jest pasażer tej ławki, która cię mija, otulony płaszczem i żótymi liśćmi? Może prorokiem?
- Zapalisz? - rzuciłem przed siebie i... - Zobacz co niosę? Uchyliłem rąbka tajemnicy ukazując zielone szkło butelki wciąż jeszcze do połowy pełnej. Zrobimy deal? Słowo za kurestwo. Hahahah. Czarne gawrony aluzji zerwały się z drzew.
- Hahaha. Dobrze. Masz słowo... i wyszeptała mi na ucho - bierz mnie. Oczy pantery i sowy. Przytomne i przezroczyste, z głębią i światłem. Umykąłem w bok spojrzeniem, jasnym, jakbym bał się, że zobaczę zbyt wiele. A jednak w ciemności rozszerzające się spojówki zagarniają każde światło z jej ciała. W drganiach pulsujących poruszeń odgaduję spoloty myśli. Widzę jak przepływają wieki i istnienia. W tej chwili łagodności - unosisz mnie abym na chwilę mógł zapomnieć, niepamiętać, nie być... znikam w tobie, zachłystując się wiedzą, którą mnie obdarzasz, jutro będzie mnie bolało, że nie należysz do mnie. A przecież nie pragnę posiadania. Wpojono mi nawyk, który nie jest mi potrzebny, ale to pragnienie kształtuje świat przecież. Co się stanie jeśli się go oduczymy? będziemy jeszcze?

     
#29
>