Odszedłem
zieloną łąką pod górę, w stronę piaszczysto-asfaltowej drogi, która
miała mnie doprowadzić do nich, mijając pękate kolby kukurydzy,
zostawiając za plecami pasterza i jego wierne zwierzę. Ono przeżuwało
kolejną porcję swojego istnienia, bezwolnie, on z dopalającym się
odłamkiem papierosa w ustach wpatrywał się w rzekę - i zrozumiałem,
że to go odróżnia - gest, który zaprzecza istnieniu - musisz
jeszcze budować człowieku. |