Odszedłem zieloną łąką pod górę, w stronę piaszczysto-asfaltowej drogi, która miała mnie doprowadzić do nich, mijając pękate kolby kukurydzy, zostawiając za plecami pasterza i jego wierne zwierzę. Ono przeżuwało kolejną porcję swojego istnienia, bezwolnie, on z dopalającym się odłamkiem papierosa w ustach wpatrywał się w rzekę - i zrozumiałem, że to go odróżnia - gest, który zaprzecza istnieniu - musisz jeszcze budować człowieku.
     
#244
>