Obudziłem się. Otulone napletkami powiek chmurobłękitne oczy skrywały zagadkę mojej obecności - tużobok. Na gładkiej scenie prześcieradła, rozświetlonej promieniami porannego słońca jej jasnooliwkowe ciało wpółzakryte kurtyną śnieżnobiałej pościeli ozdobionej bajecznymi, żółtymi kwiatami, odgrywało scenę spokojnego snu... w smugach światła przesączającego się przez zasłony wirowały atomy pyłu przypominając, że nawet w tej kryształowo przejrzystej chwili ciszy, świat nieustannie pędzi przed siebie... półprzytomnie... złożyłem pieczęć pocałunku na jej szyi zachłystując się zapacham Poem zmieszanym z Rush, w które przybrała swoje ciało ofiarowując mi miłość. Zasypiałem. Z tym obrazem, który mnie wypełniał, owładnięty owocowo-piżmowym zapachem perfum i lilii, które nutą zmysłową i słodką nasycały przestrzeń. Tak mógłbym umrzeć, nie pragnąc niczego więcej.
#82
>