Zanim
ciemne, granatowe niebo z wpiętą parą czerwonych szpilek - ostrzegawczych
świateł wieńczących wysunięte wysoko w przestrzeń ramiona pogrążonych
we śnie metalowych żurawi - rozpięło nad nami parasol gwiazd, idąc
przez park, żwirową aleją, gdzie zawieszone wzdłuż niej szklane
klosze lamp czekały aż zapadnie zmierzch, by rozlalać blask zwabiając
ćmy i zagubionych, spóźnionych przechodniów, chwytam się leżącego
patyka jak wyciągniętej ręki. Bądź mu podobny, zmęczony wiekiem
i czasem - twój brat bliźni. Dotknij tego - przygarbiony z powolnością,
na lekko przygiętych kolanach, z ciężko opadającą głową, na równoległej
ścieżce - tak mija czas - jasne plamy dogasającego słońca przeciskające
się przez gałęzie, wolno unoszona stopa, wpółprzymknięte powieki,
spojrzenie, które niczego nie chwyta, patyk staję się laską w skurczowo
zaciśniętej dłoni - wszystkie warianty jego długiego życia - nic
nowego. A może niesie ze sobą tajemnicę, która mógłby ci wyjawić? |