W nieokreślonej porze dnia, gdzieś pomiędzy dogasającym południem a nadpełzającym wieczorem, po pijanej nocy, której godziny pokruszone jak szkło samochodowej szyby trafionej kamieniem, próbujesz teraz poskładać w całość, ale kawałki, które udaje ci się złożyć to tylko strzępy ciężkich rock'owych dźwięków i cienie postaci ludzkich nieludzko wijące się na ścianach jaskini, błysk światła odbity w szkle, kolor drinka, swąd spoconych ciał. skutecznie zagłuszają jakąkolwiek jasną myśl. nie ocalała. Nawet sen nie przyniósł wyzwolenia, pozbawił jedynie sensu te wszystkie godziny, w których toczy się normalne życie i zepchnął je w niebyt. Jeszcze tylko musisz pozacierać ślady - odciski butów i plamy rozlanego piwa - z podłogi, wobec niedyspozycji sprzątaczki-anioła, która zazwyczaj uwalniała cię od tych niemożliwie nużących gestów. Poskładać to wszystko w całość. 16 godzin nieobecności, po 12 godzinach nieobecności, po 10 godzinach nieobecności, a przed tobą kolejna dawka niezgody na samego siebie w tym miejscu, które przecież sam wybrałeś. kiedy w skrawku folii wygrzebanej mopem spod krzesła odnajdujesz pozorne rozwiązanie urzekające dziwnym przytłumionym blaskiem w poświacie zachodzącego słońca. Najprostsza z możliwych sztuczek zwabiania przytomności. Formując dwie białe ścieżki proszku na blacie dochodzisz do wniosku, że wszystko jest dla ludzi: aspiryna, polopiryna, amfetamina. Zawijasz w rulon jednodolarowy banknot z numerem pięć, który czasami nosisz w portfelu, by wciągnąć przez nos placebo zużytej energii, a kiedy rozwijasz banknot i kładziesz przed sobą coś na kształt objawienia zaczyna się przed tobą odsłaniać: IN GOD WE TRUST - ONE - ONE DOLLAR.

 
#559
>