Stałem w przydworcowym przejściu podziemnym w jakimś obcym mieście. Wydawało mi się, że mijający mnie ludzie głośno komentują mój wygląd w nieznanym mi języku. Nie ruszałem się z miejsca, starając się jak najmniej zwracać na siebie uwagę. Pomyślałem, że wpadam w paranoję snując abstrakcyjne hipotezy i zacząłem się głośno śmiać. Powiedziałem do siebie: "Ale bzdury !", co , nie wiedzieć czemu, jeszcze bardziej mnie ubawiło. Śmiałem się tak do chwili, kiedy zdałem sobie sprawę, że rechoczę jak wariat. Uświadomiłem sobie, że nadal stoję w miejscu, a śmiech miał podświadomie pomóc mi zapomnieć przez chwilę o niemożności wykonania jakiegokolwiek ruchu. Obawiałem się, iż w momencie kiedy postawię pierwszy krok spadnie na mnie miliard myśli, z których każda uzurpuje sobie prawo do innego zachowania. Przecież jeżeli zagłębię się w tę lawinę skojarzeń, z pewnością pozostanę w tym miejscu do końca świata, nigdy nie znajdę stąd wyjścia. Wydawało się, że jestem na z góry przegranej pozycji. "Ej, może już pójdziemy" - z ulgą spojrzałem na stojącego obok mnie przyjaźnie wyglądającego mężczyznę. Po chwili zorientowałem się, że twarz Nefertete zniknęła. (Philip K. Dick - źródło zapoznane)

>