I wtedy przyszedł sen - wkraczaliśmy w krainy smutku, głęboko poniżej sfery fotycznej z jej ogromnymi rybami o wyłupiastych oczach, gdzie w ciemnościach zarysowuje się prawdziwy cel niczym oświetlona droga startowa, a mianowicie jak nadać sobie samemu sens. Nie trzeba być twórcą, żeby pojąć ten nakaz postawiony każdemu człowiekowi. Owszem, ale jak? Stolicą tego królestwa jest dobry seks, który odziera uczucia ze wszystkich zgubnych sztuczności wszczepianych nam przez mózgownicę pod płaszczykiem błyskotliwych idei. Następuje przemiana składającego broń umysłu w nieodpowiedzialny śmiech, lekki jak obłok, i radosną namiętność. Z jakimż bezbrzeżnym cierpieniem ten geniusz krążył nad ujęciem owego przeżycia w słowa... Pisarze, ci gryzipiórkowie o wyglądzie suszonych śliwek, w tupetach na głowach, którzy zasiadają przy maszynach do pisania, by wykuśtykało z nich kilka kulawych stronic - co oni w tym wszystkim dojrzą? Żydówki skrojone na miarę, z chaotycznym zawieszeniem, przeistoczone przez nurkujące serce w ciemne, krążące niby to ptaki historii?

 

 

Lawrence Durrell Monsieur, albo Książę Ciemności (s.169)

>